Obejrzałem ten film sam, Mo odpadła i poszła spać. Bardzo się z tego cieszę, bo gdyby go obejrzała, powiedziałaby: kolejny film o nas. Dobrze, że o nas tylko w niewielkim stopniu.
Pan Kramer jest zadowolonym z siebie, siedzącym w pracy dłużej niż powinien, zbyt poważnie siebie samego traktującym grafikiem z agencji reklamowej. Pewnego dnia, gdy wraca do domu, żona oznajmia, że go opuszcza. Ale musi przebijać się z tym komunikatem kilkakrotnie, bo mąż jest zaaferowany innymi sprawami, swoimi sprawami. Dopiero gdy zamykają się za nią drzwi windy, udaje jej się dotrzeć do świadomości faceta: halo, it’s over! A on uświadamia sobie dopiero nad ranem, po wielu godzinach przemyśleń, że od lat nie zwracał uwagi na jej potrzeby. Tymczasem słońce wstaje, budzi go syn, trzeba działać, ruszać do codziennej walki z dniem i korporacją. I tu zaczynam go poznawać, lubić, wreszcie identyfikować się z nim. A nie z żoną, która bądź co bądź zostawiła dziecko.
Najpierw jest śniadanie, nieporadnie, na prędce zaaranżowane. Ale też z ogromną uwagą, by synkowi niczego nie brakło – łącznie z poczuciem bezpieczeństwa, wystarczająco zachwianym przez niezrozumiałe zniknięcie matki. I zaczyna się wspólne prowadzenie męskiego domu, w którym jakoś nie brak żeńskiego pierwiastka. I zaczyna się ogromne, ciepłe uczucie między ojcem i synem, taka bliskość, której nic nie opisze. I zaczynają się niezwykłe, szczere rozmowy. Matka istnieje w tych rozmowach, zawsze traktowana z podziwu godnym zrozumieniem ze strony mężczyzny. Ten niesamowity szacunek do byłej żony, matki dziecka, którą to dziecko przecież kocha niezależnie od jej postępowania, najbardziej mnie dotknął. Ten facet, w pracy król i zdobywca, mógłby chcieć zemścić się na niej, zrzucić na nią wszystkie winy świata. Ale on wie, że nie może tym obciążyć dziecka. Wie, że wina za brak matki leży w dużym stopniu po stronie ojca. Raczej nie wynika to z miłości do niej, tylko do syna. Urzeka mądrość tego faceta, cóż że po fakcie. I każde wydarzenie podsumowuje z właściwą sobie, beztroską energią: „Terrific!”
Ojciec w końcu staje się matką, a może właśnie prawdziwym ojcem. Zaczyna rozumieć, jak prowadzi się dom i o której należy odebrać dziecko. Priorytetem staje się rytm, którym żyje rodzina. Mężczyzna nagle odnajduje w sobie tę intuicję, która każe matce wejść do pokoju w momencie, gdy dziecko wkłada drucik w kontakt. I kiedy duet syna z ojcem dochodzi już do tej niesamowitej organizacji życia, której podporządkowana jest każda sekunda dnia, i którą kobiety mają tak cudownie pod kontrolą, na powrót zjawia się matka. Chce odzyskać syna, czyli mówiąc wprost odebrać go byłemu mężowi i zabrać do nowego domu, oddalonego o tysiąc kilometrów. Terrific.
Zaczyna się batalia sądowa, w której adwokaci rozpruwają ich dawne życie, a oni wbrew woli w tym uczestniczą, bo celem jest jedno: dziecko. Ale też mają na względzie jego dobro. Dlatego właśnie, gdy pan Kramer przegrywa sprawę, rezygnuje z apelacji, bo musiałby dopuścić, by głównym świadkiem został synek. Przestaje o niego walczyć, bo musiałby walczyć nim. Wówczas godzi się na wszystko i z zupełnie niebywałym humorem przygotowuje syna do wyjazdu. Kolejny raz pokazuje niezwykłą męską mądrość, która nie pozwala mu płakać nie dlatego, że nie powinien lub nie potrafi, tylko dlatego, że nie może przestraszyć dziecka. Żegna się z nim. I nawet wówczas potrafi ciepło i kojąco tłumaczyć: będę do ciebie dzwonił codziennie, będę cię zabierał na dwa tygodnie wakacji i co drugi weekend będę przyjeżdżał. Mój Boże, gdybym miał pożegnać się z moimi córeczkami, widywać je raz na kilka tygodni, chyba przewróciłbym się z płaczem. A on trzymał fason, z uśmiechem poklepywał i tulił syna, bo przecież nie mógł sprawić wrażenia, że coś się stało. Terrific…
AKTORSTWO
To taki poziom, którego nawet nie powinienem opisywać. Pomijam liczne Oscary i Złote Globy, zarówno Dustin Hoffman jak i Merryl Streep są absolutnie genialni. Podobnie sześciolatek. Siłą rzeczy więcej widzimy Hoffmana, który zmienia się z nakręconego karierowicza w natchnionego rodzica. Niesamowite wrażenie robi to, jak daleko od rodziny jest na początku i jak blisko jest na końcu, gdy stanowi ją tylko sam z synem. W międzyczasie jest też ważny wątek, gdy traci pracę i z determinacją zdobywa nową, bo musi. Jakby wraca tym na chwilę do swojej wcześniejszej, hipsterskiej skóry, ale tym razem cel jest zupełnie inny. I determinacja też dużo większa. Ilość emocji, jaka przechodzi przez tego faceta, który przecież nigdy nie okazywał uczuć i nadal nie jest skory do nadmiernego przeżywania, jest niewiarygodna. Bardzo mocny jest też element seksistowski. Sąd przyznaje rację matce w zasadzie głównie z wygody: przecież wiadomo, że to matka raczej powinna opiekować się dzieckiem. I jest głuchy na pytanie ojca: jakie prawo mówi o tym, że matka jest lepszym rodzicem? Swoją drogą ciekawe, na ile takie rzeczy zmieniły się od 1979 roku w Stanach, a także w Polsce. Obym nigdy się nie dowiedział.
No właśnie. Jestem cholernie świadomy, że coś takiego mogłoby mi się zdarzyć. Mo kocha mnie i na pewno nigdy nie opuściłaby dzieci, ale prawda jest taka, że jest we mnie zdecydowanie za dużo Kramera sprzed rozwodu. Dbam tylko o swoje sprawy. Interesuje mnie głównie moja praca, gitara, nowe aktywności aktorskie, blog i to wszystko. Między Mo a mną jest dużo ciepła, rozmawiamy nieustannie, dbamy o codzienne uśmiechy i pieszczoty. A jednak przeżywamy ponad połowę dnia bez siebie, w swoich codziennych zajęciach. Co z tego, że mamy współdzielony kalendarz w ajfonach? Co z tego, że mamy dzieci, o których dobro staramy się zawsze dbać? Co z tego, że oboje jesteśmy po przejściach i znaleźliśmy szczęście ze sobą? Jedna jej decyzja mogłaby wszystko zmienić. Terrific.