Aktorstwo to przyjemność

scena3

Sobota. 
Na naszych kluczowych zajęciach, czyli Kulturze Żywego Słowa i Podstawowych Zadaniach Aktorskich, ćwiczymy etiudy. To już jest normalne granie aktorskie, choć oczywiście złe i nieporadne. Gdy ktoś gra, pozostali wciągają się i patrzą w skupieniu, a to jest najprostszym i najjaśniejszym wskaźnikiem, że jest dobrze. Nie, dobrze jeszcze nie, ale zdecydowanie lepiej.

Na PZA dostajemy tematy etiud, które mamy przygotować na już lub na następny dzień. Z koleżanką Oliwią gramy scenę wkurwu w bibliotece, zakończonego podrywem. Nawet nie została źle oceniona przez wyjątkowo dziś delikatnego Witka i tylko za zbyt ostrożne podrywanie, osadzone na wygłupie, dostałem minusa. Okazuje się, że wolę użyć mojej vis comica w kontakcie z dziewczyną, niż być sobą. To miłe, że kobiety zaprzyjaźniają się ze mną, ale faktycznie nie mam pojęcia, jak miałbym sytuację wyprowadzić krok dalej. Na szczęście nie muszę. Dzięki ci Mo, że dałaś się wyrwać nie mam pojęcia jak.

Na niedzielę dostajemy zadanie w parze. Koleżance Karolinie wyznaczył mnie, za to mi koleżankę Karolinę. Zadanie trudne choć oczywiste – miłość. Możemy użyć tylko dwóch zdań, tytułów piosenek: „Jeśli wiesz co chcę powiedzieć” i „Im więcej ciebie tym mniej”. Oczywiście mamy to zrobić w TYCH miejscach. Idealnych, jedynych, w których słowa są niezbędne. Jest zadanie, jest robota: umawiamy się na niedzielę rano, dwie godziny przed zajęciami. Co na to Mo? Jakoś spoko.

Psor Witek motywuje nas, choć oczywiście zupełnie inaczej niż Julia Chmielnik: po faceciemu, nie znosząc sprzeciwu. Gdy pojawiają się wymówki i żale, mówi: „Sorry, ale to jest praca w warunkach stresu. Do roboty.” Powtarzają się te same błędy: gestykulacje, rozmowy na migi, bezsłowne dialogi. W niektórych momentach wręcz widać mękę na twarzy psora, choć może to raczej męka aktorska. Kolejny raz powtarza się groźba, że pozabija co poniektórych. To wyjątkowo zabawne, bo tym razem nie dotyczy mnie! Ale najważniejszy jest wniosek: twarz wyraża wszystko. Interesuje nas stan, w jakim znajduje się postać i nie wolno tego stanu odgrywać dialogiem na migi. Spojrzenie załatwia więcej niż gesty. Era kina niemego minęła.
___________________

Na KŻSie najpierw oglądamy etiudy z zeszłorocznego egzaminu, tak dla inspiracji i motywacji. Są wspaniałe, ale myślę, że w ciągu roku jesteśmy w stanie dojść do takiego poziomu – może z wyjątkiem genialnej ruchowej, tanecznej etiudy. Nasza scena zagrana z Anią została oceniona całkiem ok, jak na dotychczasowe warunki (kliknij tutaj, aby przeczytać scenariusz). Wręcz po obejrzeniu kolejnych psor Gęsikowski wrócił do naszej: „przemyślałem i jednak pokazaliście świetną etiudę!”. Śmiejemy się, ale nikt nie ma wątpliwości, że to złośliwość. Oglądamy też występy Polskiego Teatru Tańca, zupełnie niesamowite, magiczne i mistyczne – takie, jeśli mogę się tak wyrazić, aktorskie (kliknij, aby przejść na stronę teatru).

Nasze scenki z pojedynczymi zdaniami dostają bury za przegadanie. Jak u Witka: ze słowami mamy trafiać w TE miejsca, ale jeszcze nie potrafimy ich wyczuć. Tekst powinien być zakończeniem, podsumowaniem jakiejś zmiany. Dla utrudnienia mamy próbować to samo, ale bez słów – i wtedy zaczyna być aktorsko. Nie wolno zbyt dużo gadać. Prowadzący używa nawet pięknego określenia, które wyjaśnia wszystko: „zbeszcześciliście słowo.” Tekst może być na 35% przebiegu akcji, 70% i pod koniec. Inaczej tylko bezskutecznie próbuje usprawiedliwić złe granie.

Mamy zmieniać tempo przebiegu sceny, najlepiej wielokrotnie. Grać mniej, wówczas gramy lepiej. Zachowywać dystans, z pewnymi działaniami poczekać dłużej, bo emocje muszą nas kosztować. Muszą trwać, by były prawdziwe. Nie wolno nam przechodzić swoich scen, przetuptywać. Łażenie zasłania emocje, pozornie nam ułatwia, ale przeszkadza dobremu graniu: niby dzieje się bardzo dużo, a naprawdę nie dzieje się nic. Psor Gęsikowski wszystko argumentuje naśladowaniem nas, aktorskim przerysowaniem, które jest przezabawne, ale też całkiem nieśmieszne. No i musimy pamiętać o kończeniu etiud. To jest najtrudniejsze, bo według pięknego wzoru zakończenie powinno być zaskakujące, a jednocześnie logiczne i z wyraźną kropką na końcu, na przykład taką, że aktorzy schodzą ze sceny. A my często kończymy etiudy tak: patrzymy na psora i oznajmiamy: „koniec”. Prowadzący wówczas z reguły odwracają się, jakby sądzili, że zwracamy się do kogoś za nimi. Lub po prostu śmieją się albo wręcz odwrotnie: zastygają, po czym wybuchają: „no dalej, skończyłeś w najlepszym momencie, właśnie się zaczynało!” Zaczynam rozumieć, że to jest sztuka. To ma się odnosić do emocji, do wnętrza, do jakiejś sfery mistycznej. Czyli pracować na tzw. „człowieku”. Nasi psorzy często mówią coś takiego: „interesuje mnie, co się dzieje z człowiekiem”. No to my intuicyjnie odpowiadamy: „człowiek wstaje rano, myje się, je śniadanie…” – na co jest odpowiedź, że to scenka rodzajowa. I zaczyna mi wreszcie świtać, że mamy podkreślać to, co się dzieje w środku pod wpływem różnych wydarzeń, pod wpływem działań innych. Czyli nie po prostu „wstaje, myje się” tylko na przykład: „wstaje i uświadamia sobie, że opuściła go ukochana kobieta. Wszystko się teraz zmieni. nic już nie ma sensu, nawet myć zębów. Ale jak to, przecież trzeba żyć dalej…” i tak dalej. To jeszcze błądzenie w mroku, ale już jest coraz jaśniej. I najważniejsze: to się robi satysfakcjonujące. To jest to.

Tymczasem zajęcia z Kultury Żywego Słowa zmieniają temat na Świadomość Ciała. W związku z tym dostajemy zadanie: etiuda ruchowa. Masakra, bo jestem prawdopodobnie jedynym człowiekiem we wszechświecie, który w liceum zdawał komisa z wuefu. Na szczęście psor wyjaśnił, że etiuda ruchowa nie musi być etiudą taneczną czy też gimnastyczną. Pierwszy raz nie mam kompletnie pomysłu. Ale bez wymówek. Postanowiłem poszukać czym tak naprawdę jest ruch. Dam radę.
____________________

Niedziela. 
Spotykamy się z Karoliną na próbie. Lubię ludzi, którzy potrafią się wziąć do roboty, nawet jeśli jest niedziela rano i mogliby sobie pospać. Mój pomysł polega na tym, że chłopak świruje wokół kobiety, daje jej prezenty i nieba przychyla, aż oświadcza się słowami „Jeśli wiesz co chcę powiedzieć”. Na to ona stwierdza, że sorry, ale tego jest zbyt wiele, nie tego się spodziewała, odsuwa się i tłumaczy „Im więcej ciebie tym mniej”. Ćwiczymy w szkolnym kącie i Karolina dodaje do scenariusza kobiecy, uczuciowy element: ona chce bliskości, a nie prezentów; okazywania miłości, a nie samego okazywania. I nagle wszystko zaczyna nam się kleić: chłopak, czyli ja, siebie samego wielbię, nie dziewczynę. Jestem srodze zawiedziony jej odmową, bo przecież powinna być najszczęśliwsza na świecie, ze mną ma raj na ziemi. Ale nie, ona chce tylko czułości, a tej ode mnie nie otrzymuje, dlatego mnie odrzuca. Taki mamy wniosek z tego pomysłu i teraz tylko jeden cel: trzeba to zagrać. Udaje nam się raczej średnio. Wiadomo o co chodzi, ale wiadomo też, o ile mogłoby być lepiej. Postanawiamy to dopracować.
____________________

Ale zanim pokażemy nasze działania na PZA z Witkiem, mamy zajęcia z panią Laurą. Po kolei recytujemy swoje wybrane wiersze i tylko nieliczni znają je już na pamięć. Rozpiera mnie duma, że jestem wśród nich. Pani psor zwraca mi uwagę na błędy i podsuwa pewne rozwiązania, jak to, żeby w kilku miejscach sprawić wrażenie, że już chcę skończyć i jakby pod wpływem chwili przypomina mi się, komu jeszcze chciałbym kazać pocałować się w dupę (kliknij tutaj, aby przeczytać wybrany przeze mnie wiersz Tuwima). Dzięki temu jeszcze zróżnicuję, uwiarygodnię po prostu. I dodatkowo dostałem wskazówkę, żeby zrezygnować z przydechu w pierwszych wersach. Właściwie nie wiem czemu i szkoda mi tego pomysłu, bo chodziło o to, że wchodzę na megawkurwie i zaczynam nienawistnym szeptem bluzgać na absztyfikantów, węglokopów, naftowiertów, lodzermenschów, rębajły, franty, zabijaki i wszystkich pozostałych. Muszę to jeszcze skonsultować z panią profesor.

Jestem z siebie dumny jeszcze z jednego powodu. W pewnym momencie mojej wściekłej tyrady jedna z koleżanek nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Natychmiast mnie zatkało, tekst wyparował, nicość, pustka, próżnia. Zamknąłem oczy, spuściłem głowę i w ułamku sekundy pomyślałem: „Mam do wyboru. Albo przerwę i zabiję tę dziewczynę, albo skupię się i powiem ten cholerny wiersz do końca, tak jak go umiem, a potem całujcie mnie wszyscy w dupę!” Po czym otworzyłem oczy i skończyłem wiersz zgodnie z planem. Nie wiem czy mi wolno wyciągać takie wnioski, ale wydaje mi się, że był to pierwszy moment prawdziwego aktorskiego natchnienia. A przynajmniej chcę myśleć, że tak było.
_____________________

Potem mamy warsztaty z Wielińskim. Kontynuujemy nasze wczorajsze występy, poprawiamy je, jak mówi psor „czyścimy”. Podoba mi się to określenie, bo sugeruje, że po tym czyszczeniu będzie lepiej. I faktycznie jest. Łamiemy rytm w przebiegu scen. Uczymy się, by w razie czego „wieszać się” na partnerze, czyli po prostu brać z partnera, reagować na jego aktywność w scenie. To tak zwany telefon aktorski: akcja, reakcja. Jak się dowiadujemy, dzięki temu można czasem uratować scenę, gdy ktoś zapomni tekstu, wejdzie nie wtedy gdy trzeba, albo się zagotuje, czyli roześmieje się na serio. Wyrzucamy różne „brudy formalne”, czyli niepotrzebne i przerysowane gesty, otwieranie nieistniejących okien lub drzwi itp. Ważniejsze jest spojrzenie, ono wyraża uczucia gotujące się w środku człowieka. Od przestrzennych przedmiotów, które nieporadnie kreślimy, lepszy jest jakiś jeden prosty rekwizyt. Zresztą jeśli skupiamy się na przedmiocie, przestajemy skupiać się na emocjach, a to one robią całe granie. Przykład: gdy czekasz, nie patrz na zegarek. Niech będzie w tym coś głębszego. Niech to nie będą dwie godziny czekania – to są trzy dni czekania, dwa tygodnie. Czekanie powoduje zniecierpliwienie, troskę, strach, ból – to wszystko można wyrazić stojąc, tylko za pomocą twarzy. O ile się potrafi.

Mam poczucie, że całe to nasze aktorstwo przechodzi na inny poziom. Zaczyna się od nas wymagać innego stanu, jakiejś wyobraźni, więcej przenośni, pewnej ulotności, nieco magii. Proszę wybaczyć uzurpowanie sobie praw do takiego określenia: sztuki. I mam w związku z tym jeszcze jedno przemyślenie: przyszedłem tu dla przyjemności. Na początku okazało się, że to jest ciężka praca, zmaganie się ze sobą samym, i to wyzwanie jakoś zaczęło mnie podniecać. Poczułem, że robię to wszystko dla jakiegoś wewnętrznego dobra, dotknięcia absolutu. A teraz zaczynam z tego wszystkiego faktycznie czerpać radość. Tak, aktorstwo to przyjemność.

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s