Afirmacja w sobotę

granie

Po sobotnio-niedzielnych zajęciach jestem wyjątkowo pozytywnie nastawiony, co jest miłą odmianą. Po poprzednich miałem poczucie typu „fakju, nieważne jaką zjebkę zgarnę, i tak będę to kontynuował”. A dziś myślę „no, jest postęp„.

Pierwsze zajęcia soboty to Każetes, Tomasz Gęsikowski.
Robimy etiudy dwuosobowe i dostajemy nie mniejszy opieprz niż poprzednio. Wciąż najważniejszym zarzutem jest udawactwo, „mówienie że granie”, udawanie po prostu. Granie to musi być prawda: wiemy, że nie dzieje się naprawdę, ale ma wyglądać, jakby działo się naprawdę. Uświadamiam sobie, jaki to jest schizofreniczny zawód. Inny zarzut to odgrywanie scenek rodzajowych typu: idę spać, więc rozbieram się, myję zęby, sadzam kupsko, przebieram w piżamę, kładę, przykrywam itd. No ale jak tu wypośrodkować między prawdą a niebyciem pretensjonalnym? Co jest dobrze prawdziwe, a co już tylko wulgarne? Niby da się wyczuć, ale jak już jesteś na scenie, to jest coś kompletnie nowego. No i rozkładają nas nerwy. Strasznie brak nam doświadczenia, jeszcze nie bardzo rozumiemy o co w tym chodzi, ale na następne zajęcia mamy jasny komunikat: tak już nie może być. Dwuosobowa scenka, którą zrobiliśmy z kolegą Sebastianem, podobała się reszcie, ale nie prowadzącemu. Dostaliśmy ochrzan za przesadę, ale też pochwałę za jeden fragment i to jest o niebo lepiej niż poprzednio. Dwie koleżanki, które zrobiły etiudę ruchową wymagającą ogromnego nakładu pracy, dostały wprawdzie burę za to i owo, ale też pozytywa za granie formą. A przy tej okazji został przypomniany Witkacy – Matko Boska, jakżesz ja mogłem zapomnieć o tak genialnym autorze?!…

Mamy nowe zadania: wyszperanie sceny kilkuosobowej, którą chciałoby się wyreżyserować. Oraz etiuda dwuosobowa tylko z parą słów. Mam chyba ciekawy pomysł ze słowami „proszę/przepraszam”, do zagrania z 1 dziewczyną. Już ustaliliśmy ćwiczenia z koleżanką Anią. Wkrótce próba, scenariusz jest już napisany. Hura!

Drugie zajęcia sobotnie to Impostacja, zwana Dykcją i piosenką. Julia Chmielnik kolejny raz zajmuje się wdmuchiwaniem wiatru w nasze żagle. Dzieli się z nami cudowną energią, poświęca moment każdemu indywidualnie i potrafi sobie poradzić nawet z tymi, którym się nie chce albo są już zmęczeni: „hej, jeszcze tylko chwila ze mną!”. To niezwykłe, ile pasji jest w tej kobiecie.

Oprócz nowych ćwiczeń dykcyjnych, podczas których pracujemy też nad emisją i trudnymi zbitkami spółgłosek GD, DB ITP, dowiedzieliśmy się o trzech rodzajach ataku na głos, czyli na samogłoski oczywiście:

  • atak MIĘKKI – to ten właściwy. Niewybuchowy, pozbawiony napięcia. Taki, dzięki któremu od razu wyłazi z ciebie ta samogłoska, którą trzeba. Taki czysty, niewinny, dziewiczy.
  • atak TWARDY – niewłaściwy. Mocny, wybuchowy, z wyraźnym atakiem, „klikiem”, spowodowany silnym spięciem krtani i potem nagłym rozluźnieniem. I wszystko jasne? Nie bardzo, ale to naprawdę słychać.
  • atak ZAPOWIETRZONY – zwany w języku obcym „airy voice”. To ten, który wychodzi z twoich trzewii razem z powietrzem. Nie wiesz o co chodzi? Hasło: Anna Maria Jopek. Oczywiście taki atak jest czasem przydatny dla interpretacji piosenki, także w mowie jako „przydech”. Ale generalnie komunikat jest jasny: unikać.

Czyli należy atakować dźwięk miękko. No ale jak do cholery się tego nauczyć? Okazuje się, że bardzo prosto: przygotuj aparat jak do powiedzenia H z dowolną samogłoską, dajmy na to E. Teraz powiedz to HE pomijając H. Gotowe. 

Rozbieramy na czynniki pierwsze emisję głosu. Niezwykłe jest to, że (jak wszystko!) można to kontrolować samą psychiką. Gdy mówiliśmy słowo, niby głośno i wyraźnie, ale wciąż zbytnio do siebie, prowadząca kazała nam spojrzeć w przeciwległy kąt sali: TAM MÓWISZ. I nagle dźwięk sam z siebie wyłazi z wnętrzności i garnie się taaaam, daleko. Gdy za słabo mówisz – rozłóż ręce: i głos staje się Głosem. Emisja to wysyłanie, a gdy myślisz o wysyłaniu, dźwięk automatycznie wyrzucony zostaje tam, gdzie sobie życzysz. Pure magic!

No i przypominamy sobie jak prawidłowo wykonywać oparcie dźwięku: wizualizować balon, który ściskamy w brzuchu. Mamy myśleć o tym, że zaczynamy emitować głoski z dołu, z brzucha, tego balonu. I dźwiękiem „nakrywać” powietrze wychodzące z naszych płuc – to zapewnia prawidłowy atak. Ułożenie ciała także jest ważne dla emisji – musi być luźno, prosto, jeśli na siedząco to z z nogami lekko rozchylonymi i stopami płasko, pewnie stojącymi na podłodze. Wtedy i głos zyskuje pewność.

Ale najważniejszym elementem zajęć psor Julii były tym razem ćwiczenia afirmacyjne. Robimy je w ramach zadań aktorskich, ale przecież to czysta psychologia. Każdy rozlicza się ze swoimi kompleksami wypisując je na kartce, a następnie drąc i wyrzucając ją z najbardziej emocjonalnym rykiem, jaki umiemy uzewnętrznić. Potem każdy mówi o jednej swojej pozytywnej (pięknej?) cesze fizycznej oraz psychicznej. Brzmi to wszystko dość pretensjonalnie, może nawet śmiesznie, ale uświadamiam sobie, że nigdy tego tak naprawdę nie robiłem – rzeczywiście działa oczyszczająco!

Przy tej okazji nasza psorka wykonała cudną lekcję marketingu, być może nieświadomie. Otóż poinstruowała nas, jak należy się przedstawiać: wchodzisz na scenę, to twoje pięć sekund, wszystkie jupitery na ciebie. Powiedz swoje imię i nazwisko powoli, przeciągając samo- i przesadnie akcentując spółgłoski. Imię i nazwisko to twoja marka! Twój emblemat! Twoja pierwsza wartość, najmocniejszy akcent na początek. TO JA! PATRZCIE TU! Chłońcie, kupujcie moją markę! 

A jeśli chcesz przeczytać więcej moich przemyśleń na temat powiązań marketingu z aktorstwem, kliknij tutaj.

Reklama

Podoba Ci się? Nie? Napisz!

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s