Jeśli pracujesz w marketingu, prędzej czy później zauważysz charakterystyczne rzeczy:
- niepoważne traktowanie przez pracowników innych działów;
- wszystkie projekty są na wczoraj, a po skończeniu nocą okazują się niezbyt pilne lub w ogóle niepotrzebne;
- co chwila dostajesz zaproszenie na przedpremierowy pokaz filmu, z reguły hollywoodzkiego.
To ostatnie jest niewątpliwie przyjemne, trudno nie korzystać. Ale oznacza, że często te filmy nie wpasują ci się w gust.
Kilka dni przed premierą byłem na „Thorze„. Jezu, jaki to jest dobry film. No Tak Doskonały, że trudno się nie podniecić. Myślę, że zrobili go tak: wzięli „Władcę Pierścieni” i trochę „Hobbita”, wymieszali z wszystkimi „Gwiezdnymi Wojnami” (już się robi niesmacznie), dodali Duuuużo Większy Budżet, dosmakowali Jeszcze Większą Ilością dolnorejestrowego hałasu, zmiksowali to wszystko z Jeszcze Większą Liczbą efektów specjalnych, potem obejrzeli i dorzucili jeszcze więcej napierdalania i efektów, a potem jeszcze szczyptę, i gotowe.
Wyszła kompletnie niestrawna mieszanka, w której postacie w ubraniach rodem ze Śródziemia latają na statkach kosmicznych wydających dźwięki jak gwiezdnowojenny X-Wing. Do tego jedne ludy walczą używając mieczy, zaś drugie używają laserowych miotaczy. Być może celowo, bo chodzi o to, że oddalone od siebie światy się przenikają. Ale po co ci sami co walczą mieczami, śmigają statkami kosmicznymi? Po prostu nie jarzę.
Dziewięć Światów ma wkrótce utworzyć koniunkcję, dzięki której zły król czarnych elfów będzie mógł użyć tajemnej substancji skupiającej całą energię Wszechświata, by zniszczyć tenże i zaprowadzić swój Ordnung. Substancja nazywa się Eter (buhaha…) i chwilowo zachodzi drobny problem – wchłonęła go niegłupia Ziemianeczka w osobie Natalie Portman (tak…), przez co nikt oprócz ww. króla nie może jej dotknąć (swoją drogą szkoda…). To dopiero początek. Koniunkcja jest widoczna tylko z jednej małej planety, Ziemi, w jednym małym miejscu. Zgadujecie? Nie, nie Nowy Jork, co faktycznie zaskakuje. W Greenwich, 16-wiecznej posiadłości angielskich królów, dziś w centrum Londynu. No dobra, ale jak zaczynam się nad tym zastanawiać, to jest to jakoś uzasadnione – w końcu tu „zaczyna się” ziemski czas i tu jest zerowy południk. Swoją drogą – czemu nie osiemnasty południk? Wtedy akcja przebiegałaby w Bydgoszczy i może to byłoby faktycznie zabawne.
Aktorstwo: brak (z wyjątkiem wyjątków).
Występują:
- Natalie Portman (tak, znów StarWarsy), grająca główną bohaterkę. Byłaby nawet fajna, gdyby jej gra nie skończyła się na drugiej scenie. Dodajmy, że występuje w całym filmie.
- Chris Hemsworth – tytułowy superman. Nie mam pojęcia kto to jest, ale sądząc po tym filmie, wiedzieć nie warto. Chyba że się jest kobietą albo gejem.
- Tom Hiddlestone – brat Thora, Loki. Jedyna dobra kreacja w tym filmie, ba, genialna. Niesamowity zły uśmiech. Postać zła i dobra jednocześnie, co staje się jeszcze bardziej wymowne i zastanawiające w ostatniej scenie. Wywołuje mnóstwo emocji, w odróżnieniu od wszystkich pozostałych.
- Anthony Hopkins – tata król. Nie tyle poprawny, co nudny po prostu. Cenię, że tak wpasował się w rolę, bo nie wątpię, że gdyby chciał, mógłby ukraść ten film wszystkim pozostałym aktorom. Nie było co kraść, a może komu.
- Kat Dennings – śmieszna asystentka nieważne-kogo. Kolejny dobry puzelek. Rola interesująca nawet nie tyle ze względu na gigantyczne cyce aktorki, lecz dlatego, że były one praktycznie niewidoczne, więc nie zasłoniły zupełnie niezłej gry. Uważam, że to reżyserski majstersztyk.
- Plus szalony uczony, którego policja zgarnia, gdy lata nago wokół Stonehenge. Po czym trafia do wariatkowa, gdzie robi wykłady pacjentom. Chyba nie widziałem bardziej suchego, sztampowego potraktowania postaci naukowca. Jak genialny, to od razu musi być pierdolnięty i chodzić bez spodni. No rzyg ostateczny.
Ach, zapomniałem: Bardzo, baaaaardzo, BardzoBardzo dużo łubudu.
I to mniej więcej tyle. Dla ścisłości dodam, że nie znam ani komiksu, ani pierwszej części filmu. Ale jedno jest pewne: będzie kolejna. Już czekam na zaproszenie.
Jedna uwaga do wpisu “„Thor 2” – najlepszy film jakiego nie warto oglądać”