Na scenę wchodzi mężczyzna. Zamknąwszy drzwi przystaje, dotyka brzucha i wzdycha. Widać, że jest najedzony po korek. Wchodząc wyczuwa zapach jakiegoś jedzenia. Twarz mu jaśnieje, zapach mu się podoba, ale po ułamku sekundy zmienia wyraz twarzy, po prostu jest tak nażarty, że nie zmieści ani grama jedzenia więcej. Stękając kieruje się do siedzenia, chyba jakiegoś fotela. Widać że jak najszybciej musi usiąść, odpocząć.
Siada, uspokaja się, może zamyka oczy. Odetchnął. Obok na talerzu leżą kolorowe, apetyczne, pachnące tartinki. Czuje je, zapach jest wspaniały. Ale nie ma szans, żeby cokolwiek zjadł, więc nie próbuje.
Bierze gazetę. Przegląda, zaczyna czytać. Zaczytuje się w jednej ze stron i jego ręka mechanicznie sięga po tartinkę. Zjada ją bezwiednie, ale ze smakiem. Cały czas czytając, sięga po następną. Przy kolejnej stęka z aprobatą, odkłada gazetę i zabiera się do regularnego jedzenia, przy tym postękując, wąchając i zachwycając się smakiem. Zjada cały talerz, kilkanaście sztuk. Żałuje że się skończyło, najwyraźniej nie ma dosyć.
Ale kawałek dalej zauważa talerz pełen świeżych, soczystych naleśników, a obok pachnący syrop klonowy. Polewa naleśnik, wyjmuje z szuflady sztućce i wsuwa bez żenady, stękając rozkosznie. Zauważa marmoladę, więc kolejny naleśnik zajada posmarowany nią właśnie.
Zjadłszy rozgląda się i znajduje: półmisek gorących udek, paterę świeżych serów ozdobionych korniszonami, obok pomidorki koktajlowe, wszystko świeże i pachnące. Rzuca się na to wszystko i pochłania ze smakiem, po kolei przechodząc do następnych stanowisk: faszerowanych bakłażanów, szynki parmeńskiej, brzoskwiń z puszki, pączków, ciast.
Wciąga wszystko jak wygłodzony pies, przy tym przyspiesza i je coraz bardziej nieporządnie, po prostu pochłania. Zjada wszystko co tam jest, wylizuje talerze, zbiera okruszki, szuka resztek na podłodze. Wreszcie zdaje sobie sprawę, ze zeżarł wszystko. Cieżko opada na krzesło, nie jest w stanie się ruszyć. Już nie stęka – regularnie jęczy.
Ale coś jeszcze dostrzega pomiędzy nakryciami. Drobna rzecz. Sięga po nią, ledwie mogąc się ruszyć. To listek miętowy. Kieruje go do ust, ale nie jest w stanie przełknąć, więc tylko wącha. I jeszcze raz. Wreszcie kładzie na języku, gryzie, połyka jakby z trudem. Chce odetchnąć, ale coś jakby go zatyka. Oczy robią mu się wielkie, zaczyna się trząść, dostaje jakichś spazmów, szuka pomocy wokół, wyciągając ramiona. Wreszcie zrywa się z krzesła, wybiega.
Eee, ten, kurtyna.