Przed lejbą czekamy na korytarzu. Znów powrót do szkoły, cofka w czasie o jakieś 15 lat.
Świadomy oddech. Poruszanie rezonatorów w czaszce. Luzowanie ramion: „trzeba najpierw napiąć, by wyluzować”. Ćwiczenia dykcyjne, w tym zagryzanie warg, międlenie językiem, wypychanie policzków, kląskanie na samogłoskach U-A na zmianę i najlepsze: końskie parskanie. Dla celów higienicznych wykonywane w dół. Czyli to co planuję ćwiczyć w tramwaju.
Czytanie i recytowanie z korkiem w ustach. Naprawdę świetne – wystarczy raz z korkiem, by za każdym razem bez korka było wyraźniej, głośniej, czytelniej. Super!
Samogłoski. To wcale nie takie proste wymówić je wyraźnie, metalicznie rezonująco, niepretensjonalnie. Potem będziemy też ćwiczyć zbitki samo-spółgłoskowe: PTAPTEPTIPTOPTUPTY, APTEPTIPTOPTUPTYPT itp (otp utp). I coraz szybciej.
Zadanie domowe: etiuda. Scenka, która ma rozpoczęcie, rozwinięcie i zakończenie z zaskakującą puentą. Temat: coś się dzieje z protagonistą. No to ładnie.
Mam mieszane uczucia po dzisiejszym wykładzie. Merytorycznie wszystko ok, fajnie, zabawnie i wartościowo, ale wycieczka psora do odbywającego się dziś tereferendum – kompletnie niepotrzebna. Przynajmniej zgłoszenie mojej kandydatury na następcę HGW złagodziło wrażenie straconego czasu.